wtorek, 4 sierpnia 2015

Rozdział 4

No i jest kolejna notka :)
Miłego czytania :*
~*~

Siedzę na tej przeklętej kanapie w tym przeklętym mieszkaniu. Na stoliku stoi talerz z parującym obiadem, a obok niego szklanka z parującym kompotem. Nie tknę tego. Widzę, że ta młoda dziewczyna, która ma mi pomagać, traci już cierpliwość. Zaraz wstanie i wyjdzie i zasiądzie przed telewizorem. A wtedy będę mogła to wszystko wyrzucić. Mam rację. Dziewczyna wychodzi z pokoju. Rozglądam się i zastanawiam się gdzie to ukryć. W koszu zauważy... Zaraz... Podchodzę do szafy i wyciągam moją różdżkę. Od dwóch lat jej nie używałam. Jednym zaklęciem zmniejszam wszystko co jest na talerzu, do rozmiaru guzika i wyrzucam to do kosza. Kompot wylewam do zlewu, następnie talerz i szklankę kładę na stoliku, tam gdzie stały wcześniej. Opadam na kanapę i biorę trochę sosu na palec i umieszczam go w kąciku moich ust. Ta dziewczynka się nie zorientuje. Chrząkam głośno. Młoda zaraz przybiega do pokoju. Patrzy na talerz, potem na moje usta. Następnie podchodzi do kosza i zerka do niego. Nic nie znalazła. Bierze naczynia i wrzuca je do zmywarki.
- Potrzebuje pani czegoś jeszcze? - Pyta.
- Nie. Dziękuję. - Odpowiadam i wlepiam wzrok w okno. Ona nie może mi pomóc. Nikt nie może mi pomóc. Nawet ta psycholog. Ta cała Michelle, czy jak jej tam. Nie zna mojego bólu. Myśli, że robi jakieś postępy bo czasem coś jej powiem. Robię to dla świętego spokoju. A ona to wszystko łyka. Przykrywam się kocem. Ten koc zawsze lubił Lysander. Mówił, że ma taki sam kolor jak moje oczy. I że jest mięciutki jak moje włosy... Uśmiecham się przez łzy, na wspomnienie o moim dziecku. Tak tu pusto bez niego. Tak dużo wspomnień w tym mieszkaniu... Robi mi się słabo, więc zamykam oczy i opieram głowę o oparcie. Może zasnę...

~*~

Draco!
Mógłbyś przyjechać do Hermiony? Nie mam z nią kontaktu, nie odbiera telefonów, nie wpuszcza sów z listami do domu, a nie mogę do niej iść. Nie mam z kim zostawić dzieci ani rodziców. Błagam Cię, czuję, że dzieje się coś złego. Dziewczyna, którą zatrudniłam, przyszła dzisiaj do mnie, że Hermiona nie wpuszcza jej do mieszkania. Proszę Cię, sprawdź to.
Ginny


- Cholera. - Mruczę pod nosem. Czytam list jeszcze raz. - Blaise, muszę wyjść. Zastąpisz mnie? -
- Jasne stary, leć. - Mówi przyjaciel, pochylony nad papierami. Tyle pracy i że akurat teraz, Hermionie musiała palma odbić. Ściągam fartuch i zamieniam go szybko na kurtkę. Zbiegam po schodach i wybiegam przez drzwi. Wskakuję szybko na motor. Na pełnym gazie ruszam w stronę mieszkania Hermiony. Merlinie, ta dziewczyna, zawsze musi coś wymyślić. Parkuję zaraz przed drzwiami bloku i wbiegam po schodach. Zaczynam walić w drzwi Hermiony, jednak odpowiada mi tylko cisza.
- Granger, otwieraj te drzwi, jasne? Słyszysz mnie? Otwieraj! - Krzyczę łomocąc w drzwi, jednak to się na nic zdaje. Okej, chciałem po dobroci. Wyciągam różdżkę.
- Alohomora. - Drzwi jednak zostają zamknięte. Uderzam się otwartą dłonią w czoło. Przecież to mieszkanie Hermiony. Byle jakie "Alohomora" nie zadziała. - Bombarda Maxima.- Drzwi wypadają z zawiasów, odpycham je i wbiegam do mieszkania. Wszędzie jest ciemno i brudno. W powietrzu unosi się smród stęchlizny i zgnilizny.
- Ktoś tu w ogóle sprząta? Lumos. - Kieruję swoje kroki do łazienki. Pusto. Następnie sprawdzam salon, kuchnię, jej sypialnie. Otwieram ostatnie drzwi. Pokój jej syna. Brunetka leży na dywanie i przytula jakiś brązowy koc. W ręku trzyma rozbite zdjęcie, a obok niej leży pluszowy hipogryf.
- Cholera Granger. - Podchodzę do niej i sprawdzam oddech, tętno. Wszystko jest w porządku. Sprawia wrażenie jakby zasnęła. Jednak to nie może być to. Jest rozpalona i jeszcze chudsza niż poprzednio. Każda jej kość sprawia wrażenie, jakby miała zaraz przebić skórę. - Co Ty ze sobą zrobiłaś? - Podnoszę ją i opatulam kocem. Zanoszę ją do jej sypialni i kładę na łóżku.
- Expecto Patronus – Przede mną pojawia się srebrzysty smok i wylatuje przez okno. Otwieram wszystkie okna w mieszkaniu, trzeba tu trochę przewietrzyć. Ten zapach zgnilizny nie daje mi spokoju. Przechodząc obok szafki z książkami nasila się, wyciągam jedną książkę, potem następną i kolejną. Za nimi leży spleśniałe jedzenie. A więc głodzi się. Pewnie jedzenie pochowanie jest w całym mieszkaniu. Przetrząsam wszystkie pokoje i w każdym znajduje trochę spleśniałych ziemniaków, warzyw, chleba, mięsa. To jest chore. Wyrzucam to wszystko do kosza.
- Ona nie może tu mieszkać. Nie może mieszkać sama. - Mówię do siebie.
- Brachu, co jest. - Wzdrygam się, gdy za mną pojawia się Zabini.
- Granger. Nieprzytomna, rozpalona, w sypialni. Głodzi się. - Mówię i pokazuję mu pokój. Sam wracam do salonu i zbieram wszystkie zdjęcia ze ścian. Wyczarowuje karton i wrzucam tam ramki. Zatrzymuję się na ostatnim zdjęciu. Hermiona z synem trzymającym list z Hogwartu. Gładzę zdjęcie opuszkami palców i pakuję je do kartonu. To samo robię z resztą pokojów. Na końcu otwieram jej garderobę i pakuję jej ubrania, buty i kosmetyki. Postanowiłem. Odsyłam kartony do mojego domu i idę do Blaisa.
- I jak? - Pytam.
- Zabieramy ją. Koniecznie. - Teleportujemy się z Hermioną przed szpital i wchodzimy.
- Dorothy, szybko, jakaś pusta sala. - Krzyczę. Pielęgniarka przegląda listę. - Sala 40 piętro 3. - Mówi. Wbiegamy po schodach i zanosimy byłą Gryfonkę do pokoju. Kładziemy ją na łóżku.
- Stary, wołaj Sierrę i Kiarę. - Zabini wybiega z pokoju. Wyczarowuję zimny okład i kładę go na czole Hermiony. Delikatnie przecieram jej twarz zimną wodą. Sierra wbiega pierwsza do pokoju.
- Potrzebuję wywaru z żołądka zielonej traszki i eliksiru na przybranie na wadze. - Mówię. Ciemnoskóra kobieta wybiega z sali. Mija się w drzwiach z Zabinim.
- Kiara pobiegła po zioła. Zaraz powinna być. - Oświadcza mężczyzna. Po chwili obie kobiety zjawiają się. Najpierw podajemy wywar i eliksir, następnie okładamy twarz Granger ziołami.
- Pomyślałam, że przyniosę jeszcze wywar z oczu rekina i jadu zapłonki. - Mówi Ciara. Mam ochotę ją przytulić.
- Jesteś genialna. Masz podwyżkę. - Mówię i wyrywam jej butelkę. Otwieram usta Granger i wlewam kilka kropel. Dziewczyna zaczyna kaszleć, otwiera oczy i patrzy się przerażona na nas.
- Ccoo... Cco się dzieje? - Pyta słabym głosem, po czym opada na poduszki i zasypia. Opadam na krzesło.
- Ona ma ze sobą poważne problemy. Anoreksja, depresja i resztę dopiero można stwierdzić po badaniach. - Mówi Zabini. - Smoku, z nią trzeba coś zrobić.
- Wiem stary. Ale nie mam pomysłu co. Psycholożka jej nie pomaga, nikt nie umie jej dopilnować z jedzeniem, ona sama nie chce współpracować. To jest cholernie ciężki przypadek. - Mówię słabym głosem. Jak jej pomóc? W szpitalu nie będzie problemu jej pilnować, ale co potem? Zamieszka u mnie czy tego chce czy nie, ale kto jej tam będzie pilnował? Przecież ja mam pracę... Przeczesuję włosy palcami i patrzę na wychudzoną postać leżącą na łóżku.
- A gdyby tak... A gdyby tak przedstawić ją Scorpiusowi? I Dianie? -Odzywa się nagle Diabeł. Patrzę na niego zszokowany. Przecież... Przecież to takie oczywiste!
- Stary jesteś genialny. Wiszę Ci Ognistą! - Wykrzykuję i wybiegam z pokoju. Dzieciaki wracają za dwa miesiące z Hogwartu. Do tego czasu Granger powinna przestać wyglądać jak trup. I tak będzie u mnie mieszkać. Może oderwie myśli od nasze... swojego syna. Przecież to genialne!
- Panie Malfoy! Pannie Granger się pogorszyło! - krzyczy jedna z praktykantek. Odwracam się na pięcie i biegnę do jej sali. Widzę ją leżącą na białej pościeli. Jest cała czerwona i ma drgawki. Blaise rzuca już na nią zaklęcia, ale to nie pomaga. Kiara podaje jej eliksiry dożylnie. Jednak Granger na nic nie reaguje. Patrzy się w sufit. Nagle z jej ust dobiega charkot i wszyscy zamieramy. Hermiona nie rusza się.
- Hermiono nie teraz! Nie teraz kiedy wiem jak Ci pomóc! - Wykrzykuję i łapię ją za rękę. Nie oddycha, nie wyczuwam pulsu.
- Cholera. - Blaise rzuca jeszcze dwa zaklęcia. Nagle Granger bierze ogromny łyk powietrza. Oddycha delikatnie. Ale oddycha. Uśmiecham się.
- Ale nas nabrałaś. - Mówię i odgarniam włosy z jej czoła. Jak ja jej nie znoszę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz